środa, 6 listopada 2013

O chorowaniu i przebudzeniu artystycznym mojej dwójki:):):)



    Pewnie myślicie, że się lenimy... albo może raczej, że ja się lenię...
Ale nie! Po to założyłam tego bloga, by więcej się nie lenić -kreatywnie, językowo, wychowawczo i jak na razie staram się tego trzymać.
    Po prostu czas poświęcamy teraz innym, bardzo wyczerpującym czynnościom, a mianowicie chorowaniu i wszystkiemu co z tym związane... Oj, tak, tak... rozłożyło nas na łopatki. W zasadzie nawet nie mnie, a dzieciaki co wykańcza nie mniej, a może nawet bardziej niż gdybym to ja sama była chora.
Powiem więcej, to nawet nie Sergiusza choroba daje nam się we znaki, bo on zdrowy, czy chory zawsze jest wulkanem energii (czasami wręcz zbyt wybuchowym jak na mój gust;), a choróbsko Zuzi... bo kiedy Zuzia choruje to już na całego i mam full wypas: katar, kaszel, gorączkę, chrypkę, osłabienie, brak apetytu, a nawet ropiejące oczka i ból brzuszka (choć to akurat jest pochodną braku apetytu - kilka łyżek zupy to sukces!!!).
I tak z dnia na dzień staję się wykwalifikowaną pomocą medyczną -3x dziennie smaruję plecki maścią rozgrzewającą (rano i w południe z oklepywaniem), 2x dziennie robię inhalacje, podaję syropki, zakrapiam oczka i noski, zaganiam do zakładania kapci, mierzę temperaturę i dodatkowo kombinuję co by tu chory chciał zjeść (najchętniej słodycze rzecz jasna), żeby było to nie tylko smaczne, ale też wartościowe, a wszystkie te czynności należy pomnożyć przez dwa osobniki, co daje nam całkiem zawrotną liczbę poświęconych zabiegom medycznym godzin (nie wliczając zajęć terapeutycznych -usypiania, pocieszania itd. itp.:).
    Poza tym istnieją też inne powody braku naszej aktywności, a jest to sposób w jaki przebiega u Zuzi proces zdrowienia... U niej wszystko zwalnia, organizm oszczędza energię na czym tylko może (min. na trawieniu) i w ten sposób moja 5-latka potrafi przespać 3-4 godziny w ciągu dnia, po czym wieczorem znów bez większego problemu zasnąć.
I można by też powiedzieć, że to jest super... można by, gdyby nie to, że uzyskany w ten sposób czas muszę poświęcać na odwracanie uwagi młodszego od śpiącej siostry i to w taki sposób, by siostra po przebudzeniu nie była o ten czas zazdrosna...
    Nie jest to zbyt łatwe... Niekiedy wystarczy dać mu papier i dziurkacz i już na kilka minut mam go z głowy, najczęściej jest to jednak bardziej skomplikowane...Czasem zaciągnę go do pomocy w kuchni, kiedy indziej przysiądę i układamy razem puzzle... duużoooooo puzzli (przy okazji sortujemy je wg rodzaju:)... Wczoraj nawet w warunkach domowych graliśmy w badmintona! Przechodzę samą siebie, ale to skutkuje, on jest szczęśliwy, a Zuzka może spokojnie spać.



    A kiedy Zuzia wstaje okazuje się, że już tak wiele tego czasu nie mamy i najczęściej poświęcamy go rozwiązywaniu ćwiczeń z książeczek (zamówiliśmy takowe w przedszkolu i od kilku dni nie ma popołudnia bez rozwiązania kilku zadań lub rysowania szlaczków), upiekliśmy też w tym czasie całą puszkę kruchych ciasteczek i przywróciliśmy do życia nasz niezwykle profesjonalny, a przy okazji nieco odchudzający zestaw ćwiczeń domowych;) Tyle, że o tym też może innym razem, bo chyba coś za bardzo się rozpisałam...













   
    Przy okazji, tak na zakończenie tej pisaniny muszę się Wam pochwalić:) -odkryłam, że moje dzieci są kreatywne!!! (raczej nie po mamusi;)
I tak w MOIM wolnym czasie (czasami mam takowy!!!) Zuzia z pasków papieru (które miały wylądować w koszu) wykonała pająka... może go tu nie widać... ale uruchomcie wyobraźnię! Te wszystkie długie cosie to jego odnóża... w zasadzie on sam jest jedną wielką plątaniną długich odnóży...

I tak jak Zuzi praca mnie zaskoczyła, to już zupełnie nie wiem co powiedzieć o tym co zrobił Sergiusz...
Tyle się martwię o niego, zastanawiam się co z niego wyrośnie (gruszki na wierzbie, czy śliwki na sośnie?), a on to urodzony konstruktor/mechanik. On musi wymyślać, ale też tworzyć i działać!
A co zrobił? Dorwał się do moich zapasów rolek po papierze toaletowym... (wiem, to dziwne, ale co ja mogę na to poradzić?) Z czeluści swojej półki wyciągnął pudełeczko po lentilkach, a z naszej misz-maszowej, salonowej, pełnej różności szuflady wydobył rolkę szerokiej, papierowej taśmy klejącej i stworzył lornetkę! Nie wyszła mu idealnie, miała wręcz spore braki (bo w końcu nie tak łatwo to wszystko utrzymać razem i jeszcze dodatkowo skleić, a on wszystko chciał sam), ale po interwencji tatusia wyszła całkiem zgrabna!
I to się liczy! Ten pomysł... przebłysk rzekłabym... geniuszu, gdyby nie było to sporą przesadą... Chociaż dla mnie nie jest! A ile ciepła w serduchu, a jak radośnie na duszy!!! Oj, miło tak, miło...
Dzieciaki potrafią zrobić coś same, całkiem same, bez mojej zachęty, mojego pomysłu, mojego doglądania!!!

A tu macie fotkę, taki mały smaczek-zachęcaczek:):):)
Kto zgadnie co kombinuję? Mam nadzieję, że już jutro uda mi się o tym napisać:):):)








czwartek, 31 października 2013

Halloween... Było upiornie...

A to kilka fotek na osłodę wieczoru... Jak widać było... strasznie:):):)
Strasznie dużo zdjęć Zuzi, bo strasznie chciała pozować... i straszniście straszny tej mój Rambo z lizakiem i wąsem, bo nie za bardzo przejmował się swoją rolą... Hm, ważne, że było wesoło:)





Wesołe pajączki:)

        Na słowo "Halloween" szaleństwo mnie nie ogarnia, ale nie mam też nic przeciwko takiej formie rozrywki -dla dzieciaków to po prostu świetna okazja do zabawy, przebieranek i bezkarnego jedzenia ukochanych słodyczy:)
        A czym może być Halloween dla nas -rodziców?
Chyba przede wszystkim okazją do beztroskiej zabawy z dzieciakami. Może być to też okazja do przełamania strachu i oswojenia tego, co nie koniecznie jest według dzieci piękne, czy fascynujące..
        My pierwsze kroki do Halloweenowej zabawy poczyniliśmy wczoraj - zainspirowani na Kreatywniku bezczelnie zgapiliśmy pomysł na pająka z papierowego talerzyka i tym oto sposobem wesoła pajęcza familia zamieszkała w naszym domku (a także w domu naszego sąsiada, który razem z moimi dzieciakami dzielnie kleił, malował, wycinał i zszywał).
        Co jest potrzebne do stworzenia takiego pajączka?
Ano, żadne cuda... papierowy talerzyk, farby, klej zszywacz i troszkę kolorowego i białego brystolu.
U nas ze względu na użycie farb plakatowych prace przebiegały troszkę inaczej niż na Kreatywniku.
Najpierw pomalowaliśmy cały talerzyk od spodu na wybrany kolor. Gdy farba schła wzięliśmy się za wycinanie pajęczych odnóży i oczek.
Na połowę obwodu talerzyka przykleiliśmy nóżki, złożyliśmy talerzyki na pół i zszyliśmy zszywaczem.
Na koniec nie zostaje nic innego niż tylko przykleić i wymalować oczka, narysować uśmiechy i cieszyć się stworzonym arcydziełem:):)
        Mój mały sąsiad był z siebie bardzo dumny, zresztą moje maluchy też, aczkolwiek nie obeszło się bez awantury z moim urwisem, ale o tym może innym razem...
Tak czy siak pajączki zamieszkują teraz nasz dom i ciekawie wyglądają z okien salonu na jesienny świat..
Jeden, zielony powędrował do babcinej kuchni:)
        A przy okazji całej tej plastycznej zabawy pogadaliśmy sobie o pająkach.. Ot, tak... czemu się ich boimy, ile mają nóg, czym się żywią, a także o tym, że w tym rejonie, w którym mieszkamy jadowite pająki nie występują (to było szczególnie ważne dla Zuzieńki)..
Zapytałam dzieciaki czy pająki są według nich pożyteczne... stwierdzili, że nie, ale dalej wałkując temat doszliśmy do odmiennych wniosków:)
Zachęcam Was do takiego spędzenia czasu z maluchami, a tu link do Kreatywnika, czyli do źródła naszej inspiracji http://kreatywnik.bloog.pl/id,338687075,title,Halloweenowe-pajaki,index.html











niedziela, 27 października 2013

Muchomorki -jesienna zabawa plastyczna

Muchomorki


Pogodę mieliśmy dziś zwariowaną i dlatego przyszło nam spędzić dzień w domu.
Na przemian z deszczem i istną wichurą mieliśmy przebłyski słońca, ale były tak króciutkie, że ryzykiem było wyściubić nos poza drzwi... A jak wiadomo, gdy pada -dzieci się nudzą:):):) Ale nie dziś i nie u nas:):):)
Układaliśmy puzzle i rozegraliśmy niejedną partyjkę Memory, odbył się też wielki mecz piłki nożnej Polska vs. Polska (jak dzieci ustaliły). Niestety nie mam się czym chwalić... Drużyna moja i Zuzi poniosła porażkę, przegrałyśmy 9 do 10.. Jeszcze przyjdzie czas na rewanż;)
Poza tym robiliśmy też małe co nieco z papieru, a że dzieciaki ostatnio zafascynowane są leśnymi zdobyczami tatusia padło na grzyby, dokładniej bardzo sympatyczne muchomorki:)

Co jest potrzebne?
-rolka po papierze toaletowym
-biały brystol / blok techniczny
-papier kolorowy dwustronny zielony
-farby (najlepiej plakatowe)
-klej, nożyczki, pędzle, ewentualnie dziurkacz do papieru
-zszywacz

Najpierw zajęliśmy się malowaniem. Nasze szare tekturowe rolki w mgnieniu oka zmieniły kolor na biały (Sergiusz był bardzo skupiony przy pracy, co bardzo rzadko mu się zdarza:).
Następnie pomalowały na czerwono koła wycięte przeze mnie z brystolu.



Gdy nasze malowidła schły przygotowaliśmy pozostałe potrzebne nam elementy 
-z zielonego papieru wycięliśmy dość szerokie i długie paski, które następnie z jednej strony nacięliśmy       w "grzebyk" (to nasza trawa), a z resztek brystolu dziurkaczem wycięliśmy kółeczka (nasze kropeczki na muchomorkowej czapce).


Gdy grzybowe nóżki i kapelusze wyschły zajęliśmy się pracami wykończeniowymi:)
Nóżki otoczyła zielona trawka, a na koła nakleiliśmy kółeczka z dziurkacza. Później wystarczyło koło naciąć do środka i lekko nałożyć na siebie nacięte boki, tak by powstała "czapeczka" i połączyć zszywkami.
A to nasze małe dzieła:):):)
Zuzia dodatkowo narysowała grzybkowi oczka i uśmiech oraz podpisała Zuzia i Zuzanna (żeby i Polacy
i Niemcy wiedzieli kto tego grzybka wykonał;)


Oczywiście zamiast malować brystol na czerwono, można użyć czerwonego, my jednak chcieliśmy wypróbować nowe farby;) Podobnie z kropeczkami -możemy je zrobić farbami bądź korektorem, ale że dzieci lubią używać dziurkacza, postanowiłam nie odbierać im tej przyjemności..
Dzieci były bardzo z siebie dumne, a kiedy wieczorem odwiedziła nas babcia, od razu pochwalili się swoimi muchomorkami:)
My jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów, dlatego z czystym sumieniem polecamy tą jesienną zabawę plastyczną Wam:):):)



piątek, 25 października 2013

Babeczki i spacer z bólem głowy w tle

Babeczki i spacer z bólem głowy w tle


Dzisiejszy dzień nie zaczął się dobrze...
Z czeluści ciepłej kołdry i przyjemnego snu nieubłaganie wyrwał mnie budzik... Ledwie jednak podniosłam swą rozczochraną z poduszki, a poczułam, że muszę na nią wrócić -natychmiast i nieodwołalnie!
Moją głowę rozsadzał ból, a był tak potworny, że dopiero po dłuższej chwili skupienia stwierdziłam, że to zatoki.
Natychmiast potrząsnęłam mężowatym i zmusiłam do przygotowanie dzieci do przedszkola. Odwieźć i tak musiałam ich ja, ale to dało mi dodatkowe pół godziny spokoju:)
Po powrocie do domu posmarowałam czoło maścią kamforową i obwiązana chustką snułam się z kąta w kąt niczym marna kopia Sylvestra Stalone'a w roli Rambo..
Nie wiem, naprawdę nie wiem skąd taki obrót spraw.. Wczoraj byłam jeszcze okazem zdrowia, z dzieciakami złaziliśmy przystrojony w jesienne barwy park wzdłuż i wszerz, a śmiechom i wygłupom nie było końca.. A dziś? Szkoda gadać..
Nie miałam siły, ani chęci żeby coś z dzieciakami przedsięwziąć (a nie mówiłam, że leniuch ze mnie?)
i dopiero wieczorem zdecydowałam się na wspólne pieczenie.
Dlaczego? Bo tego wymagała chwila -dogorywające banany i z chwili na chwilę rosnący apetyt na słodkie;)
Dzieciaków nie musiałam namawiać -błyskawicznie umyły ręce, założyły fartuszki, a nawet podzieliły prace (co zwykle nie mija bez kłótni!) -Sergiusz nalewał dla Zuzi składniki mokre, Zuzia dla niego odmierzała mąkę i inne sypkie produkty. Potem tylko było obieranie i krojenie bananów, mieszanie wszystkiego i już gotowe ciasto można było nakładać do papilotek i myk do piekarnika:):):)
A to nasza relacja z części przebiegu prac (w niektórych momentach moja pomoc była niezbędna i nie cykałam fotek) okraszone małym kolażem z wczorajszego spacerku:):):)







Co się tyczy samych babeczek, długo szukałam przepisu, z którego babeczki nie ociekałyby olejem...
Znalazłam, ale jak widać wszystko ma swoją cenę.. Babeczki wyszły miękkie, pulchne i takie jakby kremowe w środku (na ciepło naprawdę boskie!!!) niestety nie chcą odchodzić od papilotek:(:(:(
Widać muszę dalej szukać przepisu idealnego, a to link do bloga gdzie znalazłam ten:



środa, 23 października 2013

Jesienne drzewo

Jesienne drzewo

Mamy jesień, a to daje nam masę możliwości, jeśli chodzi o prace plastyczne.
Pomyślcie! Całe bogactwo jesieni : kasztany, żołędzie, jarzębina, czy jesienne liście to dla dzieciaków dużo frajdy, przy minimalnych dla rodziców kosztach ;)
Nie musimy doprowadzać się do ruiny w sklepie papierniczym, by zrobić coś fajnego z dziećmi.
W większości wystarczy trochę jesiennych skarbów plus standardowe produkty -klej, kredki, mazaki, czasem papier kolorowy, lub znalezione w kuchni wykałaczki.
Wiem też, że Ameryki przez te prace nie odkryję, bo temat jest jak świat stary, ale przedstawiamy:
"Jesienne drzewa"

Pierwszym etapem naszej pracy był spacer i zbieranie liści wszelakich.
Następnie w domu wybraliśmy najmniejsze listki i poobcinaliśmy im ogonki. Przygotowaliśmy też dwie kartki, kredki i klej.
Dzieciaki narysowały na kartkach bezlistne drzewa, po czym zaczęła się zabawa w klejenie.


 Na końcu zajęliśmy się tłem i dodatkami.
Sergi rozmieścił swoje drzewo poziomo. Miał niewielkie problemy z rozmieszczeniem gałęzi, ale z listkami poradził sobie świetnie. 
 Drzewo Zuzi jest bardziej zamaszyste i ma bardzo duże konary. Większość listków na obrazku akurat spada w dół, stąd taki, a nie inny kierunek klejenia. Poza tym Zuza postanowiła umieścić na rysunku tak charakterystyczny dla jesieni deszcz.
Przy okazji przypomnieliśmy sobie z dzieciakami, co i dlaczego dzieje się z liśćmi jesienią.
Bardzo polecam Wam wykonanie takiego dzieła wraz z dzieciakami:):):)

Na dobry początek:)

Na dobry początek:)



Jestem mamą. Co więcej jestem mamą leniwą.
Może Ci, którzy znają mnie osobiście nie to by o mnie powiedzieli, ale ja tam swoje wiem -w końcu kto zna mnie lepiej niż ja sama?
Poza tym lubię czytać książki, ale tu gdzie jestem, bez dostępu do książek w języku polskim czuję się trochę jak ryba wyrzucona z wody... 
Lubię też gotować i piec różne przysmaki, ale nade wszystko lubię spędzać czas z moimi dziećmi (wtedy, gdy nie wkurzają mnie za bardzo;)
Dzieci mam dwoje: małego aniołka i diablę wcielone i staram się te różnice między nimi choć trochę wyrównać -aniołkowi dorobić małe różki, z diablątkiem wypracować choćby niedużą aureolę:)
Córa to spokojna i zrównoważona, pięcioletnia istotka, synek to rozbrykany i często gęsto mocno niegrzeczny trzy i pół latek.
Mieszkamy w Niemczech.. od niedawna i jeszcze nie wiemy jak to będzie, ale mam nadzieję, że właśnie tu jest i będzie nasz drugi dom.
Wierzę, że ten blog stanie się dla mnie swego rodzaju pamiętnikiem, ale też zmobilizuje mnie leniwą, do bardziej efektywnego spędzania czasu z moimi szkrabami.